udostępnij artykuł. Statystyki pokazują, że coraz więcej młodych Polek i Polaków nie chce mieć dzieci. Głos w debacie chętniej zabierają kobiety, dlatego my postanowiliśmy oddać przestrzeń również mężczyznom. Agnieszka przyznała na forum internetowym, że ostatnie wydarzenia upewniły ją, że nie chce w Polsce zakładać rodziny. Już nie chcę mieć dzieci. Musiałabym na stałe wyjechać z Polski, żeby zmienić decyzję – przyznała otwarcie kobieta. Jak wyjaśniła, nie tylko z powodu Trybunału Konstytucyjnego podjęła taką przyznała, że sytuacja w Polsce bardzo ją zdenerwowała i choć miała w planach z mężem mieć dwoje, może troje dzieci, teraz oboje zdecydowali się zrezygnować z tej decyzji. Przynajmniej do momentu aż oboje mieszkają w – nie chcę rodzić w PolsceDecyzja Trybunału Konstytucyjnego podjęta w poprzedni czwartek spotkała się z brakiem akceptacji ze strony kobiet. W internecie, na ulicach zawrzało, dyskusje obu podejść do sprawy nie tracą na sile. Decyzję o niezakładaniu rodziny podjęła Agnieszka, która zdecydowała się przyznać wprost, że nie chce mieć rodziny w tym pomyśli, szalona! Przecież można mieć zdrową ciążę i z takim założeniem zakłada się przecież rodzinę. Jednak każdy racjonalny człowiek, decydując się na dziecko, musi mieć świadomość, że ono może urodzić się chore. Trzeba będzie sobie wtedy jakoś poradzić, ale bądźcie pewne, w tym kraju zostaniecie z tym same – wyjaśnia o decyzji Trybunału KonstytucyjnegoKobieta zaznacza, że brak podejmowania decyzji jest naruszeniem prawa wolności człowieka. W końcu tylko matka może zdecydować czy jest w stanie unieść brzemię 9-miesięcznej ciąży, po której ujrzy swoje zdeformowane i cierpiące dziecko. Zdaniem Agnieszki nie ma szans, żeby można było sobie z tym poradzić bez pomocy w rodzinie chore dzieci. Gdyby nie fakt, że moi bliscy są majętni, nie wiem, za co by żyli i w jakiej kondycji zdrowotnej byłyby ich dzieci. Czemu rządzący i ludzie popierający decyzję TK myślą, że aborcja jest jak wizyta u kosmetyczki? Że walczymy o prawo aborcji, bo każda chciałaby ją mieć? To zupełna bzdura. Jeśli decyzja TK zostanie podtrzymana, nigdy w Polsce nie urodzą się moje dzieci. Kocham tylko pracę… Brandi była typem niezależnej, samodzielnej kobiety, która świadomie wybrała samotne życie – nie chciała zakładać rodziny, bo postawiła w życiu na karierę zawodową, która pochłaniała ją bez reszty. Była dyrektorem dużego domu handlowego i uwielbiała swoją pracę. polski arabski niemiecki angielski hiszpański francuski hebrajski włoski japoński holenderski polski portugalski rumuński rosyjski szwedzki turecki ukraiński chiński angielski Synonimy arabski niemiecki angielski hiszpański francuski hebrajski włoski japoński holenderski polski portugalski rumuński rosyjski szwedzki turecki ukraiński chiński ukraiński Wyniki mogą zawierać przykłady wyrażeń wulgarnych. Wyniki mogą zawierać przykłady wyrażeń potocznych. have families raise families Nie można zakładać rodziny siedząc za kratkami. Młodsze pokolenie wychowane w Polsce coraz częściej chce tu żyć i zakładać rodziny. The younger generation brought up in Poland is more willing to live here and start a family. Dotychczas niestety nie udało się uczynić Europy wystarczająco atrakcyjnym miejscem, w którym ludzie mogliby choćby zakładać rodziny i mieć dzieci. So far, we have unfortunately failed to make Europe attractive enough for people to even start families and have children. Dla mnie najważniejsze jest to, że łodzianie są znowu dumni ze swojego miasta, chcą w nim mieszkać, zakładać rodziny, uczyć się, studiować i pracować. For me, the most important thing is that residents are again proud of Łódź, they want to live there, start families, study and work. Pilotom wolno żenić się i zakładać rodziny. Czemu z tymi złymi chcemy zakładać rodziny? Nie chcę zakładać rodziny dopóki nie zdamy matury... popracuję z pięć lat i wykupię kompletne ubezpieczenie na zęby. She doesn't want to start a family until we've finished graduate school... worked at least five years and have complete dental benefits. Nie mogę teraz zakładać rodziny. Nie musimy zakładać rodziny. Zresztą nie zamierzałam wtedy zakładać rodziny. Też nie chcę w tej chwili zakładać rodziny. Wprowadzono go dopiero w 1139, wcześniej księża mogli zakładać rodziny, zazwyczaj duże. Priests were not required to be celibate until 1139, before which they were allowed to have families, usually quite large. Pomyśl, znów będziemy mogli zakładać rodziny. Po prostu nie chce zakładać rodziny. He doesn't want a family. Tradycja jest ważna aby zbudować stabilność, by zakładać rodziny i tworzyć spójne grupy społeczne. Tradition is essential to lay down the stability to raise families and form cohesive social groups. Nie staraj się zakładać rodziny, udając że bierzesz pigółki antykoncepcyjne. If you say you're on birth control, don't try to start no family behind your man's back. Kiedy jesteś singlem, a twoi znajomi zaczynają zakładać rodziny, każde zaproszenie na ślub wywołuje dziwne uczucie samozastanowienia: When you're single, and your friends start to get married, every wedding invitation presents a strange moment of self-evaluation. Tworzymy miejsce, w którym mogą się spotykać, tworzyć nowe, innowacyjne przedsięwzięcia, zakładać rodziny, cieszyć się życiem i tworzyć #nowehistorie. We create the places for people to come together, to build new businesses, to raise their families, enjoy life and create #newstories. Dlatego nie chcę zakładać rodziny. This is why I never want a family. Dlaczego postanowiłeś nie zakładać rodziny? Why did you choose not family? Nie znaleziono wyników dla tego znaczenia. Wyniki: 24. Pasujących: 24. Czas odpowiedzi: 69 ms. Documents Rozwiązania dla firm Koniugacja Synonimy Korektor Informacje o nas i pomoc Wykaz słów: 1-300, 301-600, 601-900Wykaz zwrotów: 1-400, 401-800, 801-1200Wykaz wyrażeń: 1-400, 401-800, 801-1200 Stąd zakresem zwolnienia nie będą objęte przychody z innych źródeł, np. z stypendiów, umów o dzieło czy samozatrudnienia. Źródła przychodów zostały wskazane przez ustawodawcę w art. 10 ust. 1 ustawy o PIT, gdzie wymieniono w punktach między innymi: stosunek służbowy, stosunek pracy, w tym spółdzielczy stosunek pracy
Czy chciałabym mieć swoją własną prywatną rodzinę? Hmm, no nie powiem, że nie chciałabym mieć swojej kopii zapasowej w postaci dzieciaka, ale wiem doskonale, że prawdopodobnie popełniłabym wiele błędów podobnych do tych, jakie popełniła na mnie moja matka, co skończyłoby się dla tego biednego dziecka tym samym co dla mnie. Poza tym nie wiadomo czy moje zaburzenia to tylko wina środowiska w jakim dorastałam czy jednak jest coś uwarunkowane biologicznie. Sprzedać tyle cierpienia w imię egoistycznej chęci posiadania potomstwa? Stanowczo nie. Nie mogłabym spojrzeć na siebie w lustrze i nie mogłabym patrzeć na to dziecko, wiedząc że nie mogę mu pomóc, że jest zdane na łaskę prochów, terapii itp. Wiem, ze wcale nie musi tak być, wiem, ze mogłoby się okazać, że byłabym dobrą matką i wiedząc co matka zrobiła mnie i jak, dziecko dostałoby ode mnie to, czego nie dostałam ja. To jest jednak tylko gdybanie, spekulacje, a ryzyko jest jednak za duże. Poza tym jest jeszcze inna kwestia. Całe życie byłam do wszystkiego zmuszana, musiałam zrobić to, tamto, musiałam zachowywać się tak, a nie inaczej, po prostu wszystko musiałam. Dziecko i rodzina to jednak olbrzymi obowiązek, a ja żyjąc całe swoje życie w samotności bez uczuć i bliskości, których nie dostawałam, a okazywać MUSIAŁAM, przywykłam do tego. Nie chcę już nic musieć. Musieć wstać, nakarmić, przewinąć, ubrać, kupić, zawieźć, to sa jednak rzeczy, które się musi, chocby nie wiem jak było kolorowo. Samotność i przymus samowystarczalności chyba za bardzo uderzyły mi do głowy, nie wyobrażam sobie znów mieć obowiązków z etykietką "muszę". Za dużo złych przyzwyczajeń, które obróciłam na swoją korzyść i które polubiłam. Podoba mi się życie w pojedynkę i nic nie musieć. Podoba mi się, że wiele rzeczy teraz po prostu mi się chce, bo wiem, że ich nie muszę.
Czyli ktoś kto nie chce zakładać rodziny jest z automatu bezwartościowy? Trudno, wolę być samolubem niż męczyć się +/- 20 lat z dzieckiem, którego nie chcę. Edytowany przez metycylina 28 lipca 2018, 17:36 Wiele osób marzy o ślubie i założeniu rodziny, ale jak się okazuje, coraz większa grupa nie tylko nie chce, ale nawet nie wyobraża sobie takiego życia. Dla niech to po prostu nie do pomyślenia! Nie oznacza to jednak, że są chorzy lub nie rozumieją, co tracą. Wręcz przeciwnie, taka decyzja często podejmowana jest pod wpływem wiedzy o tym, z czym wiąże się założenie własnej rodziny. Nieustanne koszty i brak przychodów Rodzina włączy się przede wszystkim z wydatkami, których wiele osób zwyczajne nie chce ponosić. Poza tym rodzina nie przynosi żadnych korzyści finansowych, a dla wielu to właśnie pieniądze są decydującym czynnikiem wpływającym na podejmowanie decyzji. Trzeba przyznać, że kupno mieszkania, potem wychowanie i edukacja dzieci, a w końcu pomoc finansowa w ich dorosłym życiu nie napawają optymizmem. Dlatego często głównym powodem zdecydowania się na pozostanie singlem albo parą bezdzietną kryje się właśnie za olbrzymimi wydatkami na życie. Poświęcenie kariery na rzecz prowadzenia rodziny Kariera dla wielu osób jest na pewnym etapie życia najważniejsza. To nie jest miejsce, żeby wyrokować, że na starość komuś zachce się żony i dzieci, bo wcale nie musi tak być. Jeśli ktoś chce skupić się na karierze i świadomie odrzuca założenie rodziny, to powinniśmy wspierać go w takim wyborze. Kariera daje bowiem nie tylko pieniądze, ale także prestiż społeczny, który otwiera nam wiele drzwi rozwoju. Jeśli ktoś bierze ślub i obie strony są gotowe wyzbyć się posiadania dzieci w imię kariery, na pewno wiedzą, co robią i nie należy wmawiać im, że w przyszłości będą tego żałowali. Brak odpowiedniego partnera lub partnerki Są osoby, które zakładają rodziny na siłę, z byle kim, byle tylko rodzina i przyjaciele widzieli, że udało im się w życiu. Jest jednak ogromna grupa ludzi (znacznie większa niż ta pierwsza), która do tematu zakładania rodziny podchodzi bardziej odpowiedzialnie i nie zamierzają robić tego z kimś, kto im nie pasuje. W końcu to decyzja na całe życie, bo wzięty rozwód nie zmienia faktu, że mamy razem z tą drugą osobą dzieci. Dlatego gdy nie mają nikogo, z kim mogliby założyć rodzinę odpowiedzialnie, po prostu z tego rezygnują i stwierdzają, że nigdy nie było im to pisane. Nienawiść do kobiet lub mężczyzn Mizoginia i mizoandria to prawdziwe problemy społeczne, które często nie pozwalają zdrowym i w teorii gotowym do założenia rodziny osobom tego zrobić. Oba te “schorzenia” to nie nienawiść do konkretnych ludzi danej płci, ale do wszystkich jej przedstawicieli i przedstawicielek. W ten sposób każde typowe dla kobiet czy mężczyzn zachowania nas denerwuje i odstrasza, a często czujemy się nawet usprawiedliwieni w wylewaniu swojej agresji na konkretną osobę tylko z powodu tego, jakiej jest płci. Jest to bardzo szkodliwe i nie pozwoli nam stworzyć zdrowej relacji z płcią przeciwną. Chęć uniknięcia wszelkich dodatkowych zobowiązań Rodzina niesie za sobą masę nowych zobowiązań, których nie możemy nikomu przekazać albo unikać wywiązania się z nich. Dla wielu osób zobowiązania są na tyle przytłaczające, że wolą nigdy nie zakładać rodziny, nawet jeśli o tym skrycie marzyli. W ten sposób mogą zostać lekkoduchami dłużej. Czasami w takich sytuacjach możemy już mówić o panicznym lęku przed zobowiązaniami, który jest na tyle silny, że przerażają nas wszelkie możliwie zobowiązania. To właśnie takie osoby porzucają swoje ciężarne dziewczyny albo podrzucają dzieci na śmietnik. Piszę tutaj, ponieważ nie chcę zakładać nowego tematu, a problem jest podobny. Wgrałem Automapę, zmieniłem ścieżkę nawigacji, działa poprawnie przez jakiś czas. Potem ma problem ze złapaniem fix'a - ponowna instalacja nawigacji naprawia problem. Zmiana w ustawieniach GPS w Automapie nie naprawia problemu. W wieku lat siedmiu zdiagnozowano mi krĂłtkowzrocznosć i caĹ‚e ĹĽycie noszÄ™ soczewki. StÄ…d wypowiadam siÄ™ jako "autorytet" . MogÄ… być dwie przyczyny: Po pierwsze wada wzroku jest niewielka i dyskomfort wynikajacy z braku okularĂłw jest mniejszy niĹĽ z ich noszenia, mimo , ĹĽe okulary sÄ… dobrze dobrane. W takiej sytuacji zostawiĹ‚abym sprawÄ™ sobie- jak mu bÄ™dzie niewygodnie bez soczewek to je sobie zaĹ‚ drugie: okulary sÄ… nieodpowiednio dobrane , i tu mogÄ… być dwie przyczyny: - za mocne: bardzo czÄ™sto w przypadku dzieci skok z niczego do soczewek dobranych przez okulistÄ™ do widzenia "doskonaĹ‚ego" jest za duĹĽy i powoduje dyskomfort. - niewĹ‚aĹ›ciwie dopasowane oprawki: zĹ‚y rozstaw ( ten faktyczny), czÄ™sto wynikajÄ…cy z banalnych przyczyn np. z przekrzywienia zausznikĂłw, skrzywienia oprawki lub zwÄ™zenia/rozszerzenia "noska", co siÄ™ zdarza zwĹ‚aszcza przy cienkich oprawkach zawsze trzeba upewnić siÄ™ , ĹĽe oprawki sÄ… tak dopasowane ,ze Ĺ›rodek soczewki wypada tam gdzie ĹĽrenica. Sama jako dziecko niejednokrotnie doĹ›wiadczyĹ‚am tego drugiego, wtedy wszystko faluje, pojawiajasiÄ™ zawroty gĹ‚owy, jest wraĹĽenie , ĹĽe podĹ‚oĹĽa siÄ™ bybrzusza itp i na pewno nie chce siÄ™ takich okularĂłw nosić. Ten post edytowaĹ‚ wiesia pon, 18 lut 2008 - 13:02 Co dziesiąty Polak nie chce zakładać rodziny, ponieważ boi się niepewnej sytuacji materialnej, pisze "Rzeczpospolita" powołując się na najnowsze badania Ipsos MORI, wykonane na zlecenie Moi rodzice rozwiedli się, gdy miałam 18 lat. I wiecie co, fakt, że nasza rodzina się rozpadła, nie boli mnie tak bardzo, jak słowa mojej matki. Później powiedziała mi, że przez te wszystkie lata wytrzymywała z moim ojcem tylko ze względu na mnie. Te słowa naprawdę mnie zabolały. Nie powiem, że mój ojciec jest dobrym i przyzwoitym człowiekiem, bo nim nie jest. Często przez te wszystkie lata pił, podnosił rękę na mamę i od zawsze ją zdradzał. A kiedy wypił, zaczynał wyrzucać matce, że nie urodziła mu syna, o którym marzył przez całe życie. Miałam więc wrażenie, że mój ojciec w ogóle mnie nie kocha. Może i był zły, ale wiedział, jak zarabiać pieniądze. Mieszkaliśmy w dużym mieszkaniu, mieliśmy samochód, domek nad jeziorem, a pieniędzy zawsze na wszystko wystarczało. Moja mama nigdy nie pracowała, bo ojciec był bardzo zazdrosny i chciał, żeby siedziała w domu. Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego mama zawsze wybaczała ojcu. I tak się do niego uśmiechała, całowała, kiedy wychodził do pracy, bo on tak chciał. I nie obchodziło go to, że ​jego żona robi to wbrew sobie. Wiedział o tym i sprawiało mu to przyjemność. Mama nie potrafiła zostawić ojca, czekała na coś. Na jakiś cud. I doczekała się – sam ją zostawił. Odszedł do innej kobiety, młodszej od niej. A my nareszcie odetchnęłyśmy i zaczęłyśmy żyć normalnie, bez tych wszystkich stresów i kłótni. Ale życie w takiej rodzinie pozostawiło we mnie ślad – zaczęłam nienawidzić mężczyzn. Nie chcę zakładać rodziny. Nie znajdę tam szczęścia, wiem to na pewno, widziałam po swojej mamie. A kiedy powiedziała mi, że nie zostawiła ojca, żebym mogła mieć pełną rodzinę, bo ona jej nie miała, to bardzo mnie to zabolało… Czy ktoś ją prosił, żeby to wszystko znosiła? Nie wiem, czy ona myśli, że będę żyła długo i szczęśliwie wiedząc, że było jej tak źle przeze mnie? Nie musiała tego wszystkiego znosić, zwłaszcza, że ja przez to dorastałam w bardzo niezdrowej atmosferze.
Nie dlatego, że cierpiałam po zerwaniu, ale dlatego, że później wyszłam za człowieka, do którego nic nie czułam i nie czuję. canva.com "Nie kocham Rafała, ale moi rodzice tak cieszyli się na ten ślub" Rafał to syn przyjaciół moich rodziców. Znamy się od dziecka, ale nie utrzymywaliśmy nigdy kontaktu.
O militarnym i gospodarczym wsparciu dla Ukrainy, środkach dla Polski z KPO i związanymi z nimi kamieniami milowymi, trudnych relacjach z Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry, reformie sądownictwa, wewnętrznej sytuacji w Prawie i Sprawiedliwości oraz przyszłorocznych wyborach parlamentarnych, ale i kolejnych wyborach prezydenckich, rzezi wołyńskiej, Solidarności Walczącej i polityce historycznej z premierem Mateuszem Morawieckim rozmawiali Lidia Lemaniak i Tadeusz z efektów szczytu NATO w Madrycie jest wzmocnienie amerykańskiej obecności wojskowej w Europie. Wśród działań, które podejmą Stany Zjednoczone, będzie utworzenie stałej kwatery głównej V Korpusu Armii USA w Polsce, o czym poinformował Joe Biden prezydent USA. To dobra wiadomość dla Polski? Zdecydowanie! Efekty szczytu są budujące, zwłaszcza z dwóch powodów. Pierwszy to znaczące wzmocnienie obecności wojsk amerykańskich w Polsce poprzez ulokowanie stałego dowództwa korpusu w naszym kraju. Drugi to zgoda na przystąpienie Finlandii i Szwecji do NATO. Chcę zwrócić uwagę na nasze wysiłki dyplomatyczne, aby przekonać do tego Turcję. Wykorzystaliśmy tu nasze bardzo dobre relacje z tym krajem. Szczyt NATO w Madrycie może być kolejnym wyraźnym sygnałem w kierunku Rosji, że bezpieczeństwo, suwerenność i integralność terytorialną traktujemy z absolutną powagą i nie pozwolimy na agresywne działania. NATO staje na wysokości zadania. Porozumienie Turcji z Finlandią i Szwecją otwiera tym krajom drogę do członkostwa w NATO. Możemy mówić o historycznej decyzji?Zdecydowanie tak. To historyczna decyzja, ponieważ Morze Bałtyckie – de facto – staje się morzem wewnętrznym NATO. Jest to zdecydowane wzmocnienie militarnego potencjału NATO, bo Finlandia i Szwecja to kraje bardzo wysoko zaawansowane technologicznie, które przykładają do obronności ogromną wagę. Ma Pan wiedzę, co Turcja dostała w zamian za zgodę na dołączenie Turcji i Szwecji do Sojuszu? Prezydent Erdogan jest znany z tego, że stawia twarde przekonany, że Turcja doszła do wniosku, że warto wypracować przede wszystkim kompromis z Finlandią i ze Szwecją, a tureckie obawy związane z terroryzmem zostały potraktowane poważnie. Polska intensywnie działała na różnych szczeblach, aby przekonać Turcję. Jak widać, odbywa się w kontekście wojny na Ukrainie. Chcę zapytać przede wszystkim o Polskę i bezpieczeństwo naszego kraju. Rosja już po raz kolejny ustami swoich propagandystów straszy również atakiem na Polskę. Czy to są „strachy na lachy”, czy jednak poważne zagrożenie? Na myśl przychodzi 1939 rok – też mieliśmy trwałe sojusze z których niewiele, niestety, wtedy wyszło. Czy może Pan powiedzieć Polakom, że teraz naprawdę jesteśmy bezpieczni?Tak, naprawdę możemy czuć się bezpieczni, ponieważ sytuacja na szczęście nie jest porównywalna do 1939 roku, z wielu względów. Wtedy byliśmy otoczeni przez dwie skrajnie wrogie potęgi. Dziś jesteśmy częścią najpotężniejszego sojuszu militarnego na świecie, a jego liderzy podkreślą, że będą bronić każdej piędzi ziemi państwa należącego do NATO. Jakkolwiek Rosja grozi, szantażuje, pręży muskuły, to uważam, że Sojusz pokazał wystarczająco determinacji w ostatnich miesiącach, by nie mieć wątpliwości, że nie cofnie się przed groźbami ani o krok. Moja odpowiedź jest jednoznaczna – jak najbardziej możemy się czuć bezpieczni, a coraz większa siła naszej własnej armii, jak również wzmocnienie Sojuszu poprzez przystąpienie państw tak świadomych ryzyka zagrożenia rosyjskiego jak Finlandia i Szwecja, jeszcze to bezpieczeństwo umacniają. Bardzo niepokojące słowa padły ostatnio z ust premier Estonii, która że powiedziała, że – de facto – państwa bałtyckie zostały poświęcone przez NATO, że czują się tak zagrożeni, że w momencie wprowadzenia procedury artykułu 5, zanim NATO pomoże, to będzie po sprawie i państwa bałtyckie zostaną wchłonięta, a odbicie tych terenów nie będzie właściwie możliwe. Jak się Pan odniesie do tych słów?To scenariusz niezwykle pesymistyczny. Każdy przywódca kraju, także pani premier Estonii, nie tylko ma prawo, ale obowiązek strategicznego rozpatrywania różnego rodzaju scenariuszy, także scenariuszy najwyższego zagrożenia. Wszystkie państwa bałtyckie i Polska uważają, że powinniśmy na wschodniej flance mieć jeszcze więcej żołnierzy NATO i żołnierzy amerykańskich. W Polsce mamy dziś około 10 tys. żołnierzy amerykańskich i uważam, że już samo to jest bardzo poważnym wzmocnieniem bezpieczeństwa naszego kraju. Z całą pewnością kraje bałtyckie chciałyby również większej obecności wojsk NATO na swoim terytorium i w tym sensie rozumiem pewnego rodzaju rozgoryczenie. Sam je podzielam i uważam, iż NATO powinno być jeszcze bardziej aktywne, właśnie na flance wschodniej, ponieważ to tu zagrożenie jest największe. a nie np. na flance południowej. A jeśli przyjdzie kiedyś bronić flanki południowej, to Polska także będzie gotowa wspierać naszym wojskiem sojuszników na tym odcinku. Na tym polega solidarność. W styczniu ma być sfinalizowany nowy traktat międzypaństwowy pomiędzy Polską a Ukrainą. Znajdują się w nim bardzo ważne kwestie historyczne, ale także współpracy między krajami w przyszłości. Już są inni kandydaci do odbudowy Ukrainy, np. Niemcy. Czy grozi nam taki scenariusz, że my Ukrainie pomagamy, a przyjdą Niemcy lub Francja i powiedzą – to my teraz ten kraj odbudujemy, a Polska swoje zrobiła i już wystarczy, dziękujemy?Słyszę takie głosy, ale odpowiem na nie dość zasadniczo – nie widzę takiego zagrożenia. Wiem, w jaki sposób konstruowane są projekty gospodarcze, a później infrastrukturalne w przypadku takich zniszczeń. Pracy na Ukrainie, aby ją odbudować, będzie na całą dekadę – i dla Niemiec, i dla Polski, i dla Francji. Ważne jest, aby wspólnota międzynarodowa skumulowała wystarczająco dużo środków, aby móc tę infrastrukturę odbudowywać jak najszybciej. Podczas moich różnych rozmów premier i prezydent Ukrainy potwierdzili, że polskie przedsiębiorstwa będą wręcz preferowane na Ukrainie. Ustawa, którą przygotowuje strona ukraińska ma w sposób bardzo przyjazny traktować polskich pracowników i przedsiębiorców. To świadczy o tym, że Polska jest tam bardzo mile widzianym inwestorem. Jednak pytanie, które tu padło, zabrzmiało tak, jakby wojna się skończyła albo zmierzała ku końcowi. Niestety tak nie jest. Moim głównym zmartwieniem dzisiaj jest wsparcie Ukrainy poprzez organizację pomocy na arenie międzynarodowej i poprzez dostawy broni. Ten zardzewiały ruski walec cały czas jedzie do przodu. Siewierodonieck jest praktycznie w rękach rosyjskich, toczą się bardzo zażarte walki o Lisiczańsk. Sygnały, które płyną z Ukrainy, są niestety coraz bardziej pesymistyczne. Pomoc ze strony wielu państw zachodnich jest ciągle za mała. Dostawy artyleryjskich systemów rakietowych i armatohaubic z Zachodu idą zdecydowanie zbyt wolno. Zbyt wiele z nich to ciągle zapowiedzi, a nie faktyczna realizacja. Ta wojna jest wojną artyleryjską. Oni potrzebują artylerii, której mają 10 a może i 15 razy mniej niż Rosjanie. Więc jak ukraiński żołnierz ma się bronić, skoro jest zalewany rosyjskim ogniem, na który nie może odpowiedzieć z podobną siłą? Nie ma Pan takiego wrażenia, że wojna na Ukrainie nam wszystkim spowszedniała? Społeczeństwu, mediom, ale też politykom Zachodu i traktujemy to już tak, jak codzienność?W odniesieniu do Polaków i większości polskich mediów takiego sformułowania bym nie użył. Natomiast prawdą jest, że opinia publiczna Zachodu powoli się tym tematem nuży. Dlatego też staraliśmy się poprzez wiele działań, w tym szeroko zakrojoną akcję „Stop Russia Now” uzmysłowić zakres zbrodni, których Rosjanie dokonują na Ukrainie. To bardzo ważne, ponieważ społeczeństwa zachodnie muszą zrozumieć, że ta wojna toczy się również o ich bezpieczeństwo. Obawiam się, że kolejne miesiące będą przynosić więcej zobojętnienia. To nigdy nie jest zjawisko skokowe. Spodziewam się raczej równi pochyłej. I to jest zjawisko niezwykle groźne – niestety na to też liczy Putin. A czy sankcje nałożone na Rosję, które są dość mocne, okazały się skuteczne? Jednak Putin ciągle jest na Ukrainie, nie wycofał się z niej, a zdaje się, że to było ich głównym problem z sankcjami jest taki, że one są mocne, ale zadziałają w średnim i w długim terminie. Znacznie osłabiają potencjał gospodarczy Rosji i powinny doprowadzić do jej izolacji. Jakie problemy z rozwojem miał kraj izolowany, taki jak Białoruś, wiemy doskonale. Tylko te kraje, które potrafią konkurować, rozwijać nowe technologie we współpracy z najbardziej zaawansowanymi państwami i dostawcami tych technologii, mają szansę wspinać się na drabinie wartości dodanej. Rosja tej szansy się teraz pozbawia. Niestety, efekty przyjdą w średnim okresie, w ciągu roku, dwóch, pięciu lat. Natomiast w krótkim okresie, ze względu na wzrost cen surowców, Rosja wychodzi z tego obronną ręką, ponieważ dostaje twarde dewizy za dostawy gazu i ropy. To oczywiście jest potężny problem, gdyż nawet mimo sankcji Zachodu Rosja może sprzedawać swoje towary w innych miejscach. Trzeba sobie też powiedzieć, że wolne kraje muszą przepracować temat Rosji i Ukrainy, uczciwie informując o tym zagrożeniu. W krajach afrykańskich i azjatyckich – nie mówię tylko o Chinach, ale i Indiach, Indonezji czy Wietnamie – postrzeganie zagrożenia rosyjskiego jest inne niż na Zachodzie. Proszę zwrócić uwagę, że teraz do grupy krajów BRICS niejako zaproszone zostają albo same chcą się dopisać dwa kolejne potężne państwa – Indonezja i Argentyna. Jeśli porównamy ze sobą PKB G7 i PKB BRICS z Indonezją i Argentyną, to w sile nabywczej PKB G7 przegrywa, mimo że to o tych państwach myślimy jako o najpotężniejszym układzie gospodarczym świata. Świat się mocno zmienia na naszych oczach. Nie możemy od tego abstrahować. Indie, Indonezja, Brazylia czy Afryka Południowa to państwa, które powinny być przez nas przekonywane do tego, że my mamy wyłącznie pokojowe zamiary. Bo tak przecież jest. NATO ma wyłącznie defensywny charakter. Nie chcemy pozwolić na to, aby wielki sąsiad mógł napadać mniejszego, a zagrożeniem dla globalnego porządku jest Rosja, a nie Zachód. W tej chwili negocjacje z Putinem mają jakikolwiek sens? Myślę zwłaszcza o rozmowach prezydenta Francji Emmanuela Macrona, który niezwykle często dzwoni do prezydenta kroki negocjacyjne zaczynałbym od Kijowa i od tego, jaka jest decyzja prezydenta Wołodymyra Zełenskiego i rządu Ukrainy. Przejdźmy teraz do polityki krajowej. Ale zanim zapytam o KPO inne szybkie pytanie. Czy rząd zamierza podnieść podatek VAT do 25 procent?? Kilka dni temu prof. Marek Belka stwierdził, że w obecnej sytuacji podwyżki podatków są planujemy żadnych podwyżek. Wypowiedź Pana Belki jest najlepszym podsumowaniem balcerowiczowskiej polityki, którą od lat uprawia neoliberalny establishment. Dla nich metodą na walkę z kryzysem jest przenieść go na barki zwykłych ludzi. My natomiast od samego początku tworzymy strategię właśnie mając na uwadze bezpieczeństwo finansowe polskich rodzin. Mam tu na myśli Tarcze Antykryzysowe, Tarczą Antyinflacyjną, wreszcie Tarczę Antyputinowską. Obniżki VAT na produkty spożywcze, obniżki na paliwo, prąd i gaz. Dopłaty do nawozów. A od 1 lipca obniżka PIT do 12 procent jest już faktem. No dobrze, powiedział Pan niedawno, że „99 proc. kamieni milowych jest w interesie Polski”. Innego zdania jest Solidarna Polska, Wasz koalicjant w ramach Zjednoczonej Prawicy. Z części ust posłów Zbigniewa Ziobry słyszałam stwierdzenie „kamienie u szyi”. Jak to jest naprawdę?Wystarczy popatrzeć na to, jakie są wskaźniki, jakie są cele Krajowego Planu Odbudowy. Otóż tam przede wszystkim mamy różnego rodzaju inwestycje w badania, rozwój, drogi, obwodnice, szpitale, przedszkola, komputery dla dzieci w szkołach. To wszystko rzeczy, które są bardzo potrzebne. Dziś to raczej pożyczenie przez Polskę pieniędzy na rynku międzynarodowym w takiej skali, mogłoby się okazać „kamieniem u szyi”. A to takie skrajnie nierozsądne „propozycje” padają ze strony osób, które niewiele rozumieją z natury rynków. Konieczność pożyczenia obecnie na rynku stu kilkudziesięciu kolejnych mld zł na 7 proc., bo po tyle Polska pożycza dzisiaj na rynkach międzynarodowych, mogłoby stanowić ogromne zagrożenie. Mamy więc po jednej stronie pieniądze z grantów, plus super tanie pożyczki gwarantowane przez jeden z najpotężniejszych układów gospodarczych świata, a po drugiej stronie mamy „chwilówki”. Jeżeli ktoś doradza mi, żebym wziął dla Polski chwilówkę i zwiększył ryzyko gospodarcze dla naszego kraju, to uważam, że jest to bardzo zła rada. No chyba, że krytykom chodzi o to, żeby w ogóle zrezygnować z inwestycji i jakichkolwiek pieniędzy dla Polski. Ale to już nie jest polityka, lecz antypolityka. Zdaniem Solidarnej Polski wcześniej rząd przyjął zupełnie inny dokument w sprawie KPO, niż ten zaakceptowany przez Brukselę. I czy przyjmie Pan zakład, zaproponowany przez Zbigniewa Ziobrę?W wyniku dokumentu przyjętego przez rząd ministrowie poszczególnych resortów zostali upoważnieni do określania wskaźników, bardzo dobrych dla Polski, wskaźników i inwestycji. W taki sposób został skonstruowany ten dokument. A zakład?O przyszłość Polski nie chcę się zakładać. Wolę o nią zadbać. W KPO zostało zapisane wprowadzenie podatku od samochodów spalinowych. Z ust przedstawicieli rządu słyszę jednak, że nie zgodzicie się na takie podatki. Ale jednak jest to na piśmie, zgodziliście się na to, więc?Nie ma co ulegać propagandzie osób mających złą wolę. W zapisach chodzi o to, aby pojazdy, które emitują mniej spalin i szkodliwych substancji, miały większe preferencje. Już dzisiaj tak jest. Możemy zatem kontynuować to, co jest obecnie, i już więcej nie będziemy musieli nic zrobić. Możemy też udzielić jeszcze wyższych preferencji na auta emitujące mniej trujących substancji. Już dziś jest tak, że od samochodów powyżej dwóch litrów pojemności skokowej silnika jest dużo wyższa akcyza i podatek niż ten, który jest nakładany na auta poniżej dwóch litrów pojemności skokowej silnika. Podobnie jest, jeśli chodzi o dopłaty i preferencje. Mamy prawo konstruować taki system ulg, jaki uważamy za stosowny. Już dziś dokonujemy dopłat do samochodów elektrycznych. Za 2-3 lata będzie taki system, który będzie jeszcze bardziej odpowiadał na te potrzeby. Nie widzę zatem tutaj żadnego zagrożenia dla użytkowników pojazdów spalinowych w Polsce. Czyli może Pan powiedzieć jasno, że ktoś, kto posiada samochód spalinowy, nie będzie płacił żadnych nowych podatków?Tak. Żadnych nowych podatków dla posiadaczy aut spalinowych nie planujemy. Czytając „kamienie milowe” mam wrażenie, że znaczna z nich część jest nieprecyzyjna. Zresztą, to nie jest tylko moje zdanie, mówią tak także niektórzy politycy PiS. Nie obawia się Pan, że może to się stać narzędziem szantażu Komisji Europejskiej? Czyli np. rząd będzie twierdził, że coś wykonał, a KE, że nie i zwyczajnie będą kłopoty z wypłatą kolejnych transz pieniędzy, a co najmniej ich opóźnianie?Problem KPO jest mocno fetyszyzowany. Główna część środków unijnych, która służy do budowy dużej infrastruktury, na dopłaty dla rolników, rozwój obszarów wiejskich, na naukę i badania, to ponad 500 mld zł. I rezygnacja z takich pieniędzy to po prostu samobójstwo. Wiem coś o rynkach finansowych, więc wiem też, że dziś pożyczenie takich pieniądzach byłoby kompletnie niemożliwe dla Polski. W czwartek podpisaliśmy umowę partnerstwa i wieloletnie ramy finansowe z Komisją Europejską. Bez kompromisu w sprawie KPO nie byłoby to możliwe. Przypomnę, że również we wcześniejszych umowach partnerstwa były różnego rodzaju warunki, zapisy, cele, wskaźniki. Podobnie jest w Krajowym Planie Odbudowy. Tutaj też zapisane są warunki, cele, wskaźniki. I nagle dziś opozycja, a także pewni sceptycy wewnątrz naszej Zjednoczonej Prawicy, usiłują wskazać problem z tym, z czym i wcześniej również bywały problemy. Przedstawiają normalną sytuację, jakby to było coś nowego, niespotykanego. Dla mnie najważniejsze jest to, aby środki do Polski zaczęły w końcu płynąć. To, czy potem będziemy się kłócić z Unią Europejską, czy jakiś cel został wykonany w 100 proc., czy w 80 proc., i wypłatę dostaniemy w marcu czy w lipcu, jest rzeczą drugorzędną. Najważniejsze jest to, żeby w tej geopolitycznej zawierusze, w jakiej funkcjonujemy, rynki finansowe zobaczyły, że Polska jest bezpieczna finansowo i że otrzymujemy środki na następne kilka lat, co pozwoli nam znacząco zwiększyć potencjał wzrostu gospodarczego. Taka jest charakterystyka tego, co parę dni temu podpisaliśmy, ale taka jest również charakterystyka KPO. KE będzie patrzeć na wydawanie tych środków z aptekarską dokładnością, ale my się tego nie boimy, bo po prostu Polska inwestuje je bez większych zarzutów. Kiedy do Polski trafią pierwsze pieniądze z KPO? Początkowo niektórzy mówili, że we wrześniu, teraz słyszymy o początku przyszłego roku. Z czego to wynika, skoro kryteria są jasne?Gdyby decydowały kryteria merytoryczne - te środki byłyby już w Polsce. A że decyduje polityka i do tego jeszcze dochodzą brudne gierki opozycji, to KE opóźnia przekazanie tych środków, ile może. Zachowujemy cierpliwość, nie czekamy na pieniądze unijne, inwestujemy własne środki, a oliwa, powoli, ale wypłynie na wierzch, i fundusze UE spłyną do Polski. Uważam, że na przełomie tego i kolejnego roku trafią do nas pierwsze środki z nowych perspektyw unijnych - z umowy partnerstwa lub KPO. Skoro już zapytałam wcześniej o Solidarną Polskę to muszę zapytać o to, co jakiś czas temu stwierdził Zbigniew Ziobro. „Wraz z odejściem Beaty Szydło skończyło się zielone światło dla zmian w sądownictwie”. Nie padło to wprost, ale każdy się domyśla, że Pan dał – zdaniem Zbigniewa Ziobry – czerwone światło… Tak jest?Cały czas bardzo mocno wspierałem i wspieram reformę wymiaru sprawiedliwości. A dla dobrych reform zawsze jest zielone światło. Panie Premierze, jednak w ostatnich przemówieniach prezes Jarosław Kaczyński powtarza, że sądy nie działają tak, jak powinny…Zgadza się. Ale jednak rządzicie już prawie siedem lat. Dlaczego reformy sądownictwa nie udało się wciąż przeprowadzić?Dlatego, że jest wielki opór środowiska sędziowskiego, wspierany przez totalną opozycję. Ponadto brak zrozumienia dla faktycznych intencji naszej reformy ze strony Brukseli doprowadził do licznych opóźnień w realizacji tych zmian. To jest główna przyczyna. Być może można było tę reformę zacząć inaczej, ale nie ma sensu rozdrapywać starych ran. Trzeba szukać lepszych rozwiązań. Tego potrzebuje Polska, tego chcą Polacy. Gdyby to od Pana zależało, do następnych wyborów parlamentarnych PiS poszedłby z Solidarną Polską na listach?Oczywiście, że tak. A dla innych Waszych koalicjantów w ramach Zjednoczonej Prawicy, czyli Partii Republikańskiej i Stowarzyszenia OdNowa, miejsca na listach PiS się znajdą?Jak najbardziej. Dla wszystkich. Jesteśmy szerokim obozem. W tym współpracujących z Wami Pawła Kukiza i jego dwójki posłów oraz koła Polskie Sprawy?To w dużym stopniu zależy od ich planów i od rozmów, które jeszcze są przed nami. Jeśli już przy wyborach jesteśmy – jakich propozycji możemy się spodziewać ze strony PiS? Mówiło się np. o „700 plus”, ale prezes Jarosław Kaczyński zdementował te informacje medialne, mówiąc, że byłoby to proinflacyjne. Czy będą zatem inne, społeczne propozycje?Już dzisiaj rozwijamy politykę rodzinną w wielu innych obszarach. Dużo więcej niż 200 dodatkowych złotych na każde dziecko wydajemy na wiele innych celów związanych z rodziną. Np. Rodzinny Kapitał Opiekuńczy, Dobry Start, Maluch Plus czyli rozwój infrastruktury żłobkowej, programy infrastrukturalne i społeczne. Zwiększamy cały czas nasze wydatki na cele społeczne i prorodzinne, wykorzystując coraz to nowe typy instrumentów wsparcia, i na tym się będziemy koncentrować. A co do programu na wybory, to dzisiaj jest jeszcze za wcześnie, aby składać jakiekolwiek deklaracje. Częścią przepisu na sukces ma być zmiana struktury PiS i 94 okręgi, których szefów poznaliśmy w ostatnich dniach?Pandemia doprowadziła do zmiany stylu życia bardzo wielu ludzi. Także partia, która powinna tętnić życiem, została nieco uśpiona. Dlatego celem na teraz jest odrodzenie życia partii, kontaktów z ludźmi w każdej gminie, w każdym powiecie i dlatego prezes Jarosław Kaczyński zadecydował o zmianach w strukturze organizacyjnej. Jestem przekonany, że doprowadzą one do zwiększenia aktywności wszystkich działaczy Prawa i Sprawiedliwości. A jaki był klucz doboru „opiekunów” województw? Pan ma coś wspólnego ze Śląskiem, którego został Pan „opiekunem”, bo startował Pan z Katowic. Ale np. minister Przemysław Czarnek, czy wicemarszałek Ryszard Terlecki, niewiele jednak mają wspólnego z regionami, których „opiekunami” zostali. Takich przypadków jest partyjnej kuchni się nie zdradza. Celem PiS jest taka wygrana w wyborach, aby znów rządzić samodzielnie?Oczywiście. Każda partia dąży do tego, żeby rządzić możliwie samodzielnie i zdobyć jak najlepszy wynik wyborczy. Czy gdyby zabrakło Wam posłów do samodzielnego rządzenia, dopuszcza Pan koalicję z PSL? Ostatnio o takiej mówił poseł Władysław Teofil gotowi po wyborach do rozmów z każdym, kto chce zmieniać Polskę na lepsze i ją wzmacniać. „Składam publiczne przyrzeczenie, że my te wybory wygramy. Wspólnie z całą opozycją albo nawet sami” – powiedział przewodniczący PO Donald Tusk. Jest Pan w stanie pokusić się o takie samo przyrzeczenie, że to PiS wygra wybory?Zrobimy wszystko, aby wygrać wybory, ponieważ po to są partie polityczne, aby realizować swój program i wizję. Nasza polityka społeczna, w porównaniu do tej spod znaku PO-PSL, to jest niebo a ziemia. Odrzuciliśmy neoliberalny model państwa-nocnego stróża, w którym społeczeństwo traktowane było jak piąte koło u wozu. Pokazaliśmy, że można rocznie przeznaczyć na cele społeczne 80-90 mld zł – mam na myśli „500 plus”, wszystkie inne elementy polityki prorodzinnej, trzynastą i czternastką emeryturę – i nadal mieć dobrze zbilansowany budżet. Oprócz tego poczyniliśmy gigantyczne inwestycje w infrastrukturę powiatową i gminną – szpitale i szkoły. Proszę porównać sobie, ile wydawano wówczas – za czasów Platformy Obywatelskiej – a ile wydajemy dziś. Znowu – niebo a ziemia. Bezrobocie – najniższe w historii Polski. Masowa migracja – zastąpiona powrotami do kraju. Wreszcie – bezpieczeństwo i sprawy obronne, które traktujemy z najwyższą powagą. Przyjęliśmy Ustawę o obronie Ojczyzny – wielki przełom, który zawdzięczamy pracy prezesa Jarosława Kaczyńskiego w rządzie. To wszystko są rzeczy, które odmieniły Polskę i sprawiły, że jest państwem coraz bardziej solidarnym. Wierzę w to, że Polacy dostrzegają te zmiany, mimo emocjonalnej mgły, którą Platforma Obywatelska próbuje wywołać. Liczę, że Polacy zobaczą wielką różnicę i pomimo naszych potknięć i błędów, nagrodzą nas zwycięstwem wyborczym. A przede wszystkim wierzę, że to będzie zwycięstwo samych Polaków i polskich rodzin. Jakie potknięcia i błędy ma Pan na myśli?Błędy zdarzają się nam, tak jak wszystkim. Jesteśmy tylko ludźmi. Ale my się ich nie wyrzekamy, ale je naprawiamy. Mogę wskazać chociażby kwestię Gowinowych komplikacji podatkowych dla klasy średniej. Przyznaję, że nie wykazałem tu wystarczającego zdecydowania, a to było rozwiązanie po prostu zbyt skomplikowane i utrudniało życie wszystkim. Dlatego od 1 lipca wchodzi prostszy, niższy podatek PIT 12%. Może się jednak wydawać, że o zwycięstwie wyborczym nie zdecyduje ani wojna na Ukrainie, ani bitwy z Brukselą, ale portfele Polaków. Nie obawia się Pan, że PiS może przegrać przez inflację?Jesteśmy formacją polityczną, która w każdych okolicznościach stara się robić wszystko, co się da, żeby odpowiedzieć na wyzwania i zagrożenia, jakie stoją przed Polską. Dzisiaj największym wyzwaniem, obok wojny na Ukrainie, jest związana z nią inflacja, czyli putinflacja. Nasze działania z jednej strony idą w kierunku osłony tych, którzy są najbardziej potrzebujący, najmniej zamożni, a z drugiej strony – są to działania interwencyjne, jak na rynku nawozów, na rynku węgla, na rynku kredytów hipotecznych czy na rynku paliw. Trzecim obszarem są działania inwestycyjne. Inwestujemy w przyszłość i z tego również powodu są potrzebne środki unijne. To są działania antyinflacyjne, które chronią portfele Polaków i jednocześnie bronią Polski przed recesją. Dziś koncentrujemy na tym naszą uwagę. Wiem, że jest ciężko. Wiem, że to jest potężny problem dla zwykłych ludzi, i dlatego robimy wszystko, aby Polacy mogli kupować tańszy węgiel – kupujemy go dzisiaj na całym świecie, żeby zastąpić dostawy z Rosji. Dlatego też obniżyliśmy po raz kolejny podatki, co zacznie obowiązywać od początku lipca. Wszystko po to, aby Polacy mieli więcej pieniędzy w kieszeni. Najniższy podatek PIT w historii współczesnej Polski to nasze dzieło. Podsumowując – podejmujemy działania osłonowe, interwencyjne i inwestycyjne. Kibicuje Pan wspólnej liście opozycji? Pomysł Donalda Tuska ma wielu zwolenników w PiS, bo twierdzą oni, że to gwarancja Waszej wygranej w raczej powiedzieć, że chciałbym, aby nasza lista była listą zjednoczonej prawicy, czyli zawierała wszystkie partie, o które pani wcześniej pytała. Jesteśmy przecież obozem „wielkiego namiotu”. Reprezentujemy różne wrażliwości – od republikańskiej po wolnorynkową i socjalną. One wszystkie są potrzebne. Tankowiec, największy statek naszej flotylli, czyli Prawo i Sprawiedliwość jest oczywiście wiodącą siłą w tej grupie i to ważne, żeby o tym nie zapominać. Jest Pan wymieniany jako przyszły kandydat Prawa i Sprawiedliwości na prezydenta. Ostatnio potwierdził to w wywiadzie dla „Polska Times” prezes Jarosław Kaczyński. Doświadczenie polityczne Pan ma, ale czy ma Pan chęć, aby w wyborach prezydenckich wystartować?Jesteśmy jeszcze przed półmetkiem drugiej kadencji prezydenta Andrzeja Dudy. Mamy wiele czasu na to, aby się zastanawiać nad kandydatem. Na pewno Prawo i Sprawiedliwość wybierze najlepszego kandydata i takiego, który będzie mieć najpoważniejsze szanse na wygranie wyborów. Porozmawiamy jeszcze o historii. W kontekście relacji Polski z Ukrainą pozostaje kwestia rzezi wołyńskiej. Są informacje, że szanse są duże, żeby tę sprawę raz na zawsze zamknąć, zbadać, rozliczyć, przeprosić. To prawda?Żyjemy obecnie w czasie przełomowym i taki moment historyczny tworzy zupełnie nową perspektywę, nowe otwarcie. Dzisiaj Ukraina tworzy fundamenty zupełnie nowego mitu założycielskiego – mitu wynikającego z obecnej wojny. Poprzednie próby budowy świadomości i tożsamości ukraińskiej były próbami absolutnie chybionymi, bo nie można budować na kłamstwie. Nie można budować na pamięci o potwornej zbrodni. My nigdy - ja z pewnością na to nie pozwolę - nie wyrzekniemy się prawdy o tym, co działo się na Ukrainie 80 lat temu. Bardzo doceniam wysiłki obecnych władz Ukrainy – po raz pierwszy tak jednoznaczne – aby ten temat w odpowiedni sposób rozliczyć i zamknąć. Moja mama, która mieszkała w czasie wojny w Stanisławowie, bardzo często opowiadała mi o tym, jak wielkim zagrożeniem, nawet tam na południu, były nacjonalistyczne siły ukraińskie dla Polaków. Zbrodnie, które miały miejsce, nie mogą być zamiecione pod dywan. Głosy, które obecnie płyną z Ukrainy, są pierwszymi obiecującymi w tej sprawie poważne rozliczenie. W czerwcu przypadało 40-lecie Solidarności Walczącej. Pana ojciec, śp. Kornel Morawiecki, jak wiadomo, był założycielem i liderem tej organizacji. Jak to było w Pana przypadku – czy posiadanie takiego taty, to bardziej wyróżnienie czy może obciążenie?To zobowiązanie. Był Pan młodym działaczem Solidarności Walczącej. Czym konkretnie Pan się zajmował? Pana tata bardziej namawiał Pana do tej działalności, czy może przestrzegał i chronił, mówiąc, że to nie dla Pana?Nie mógł mnie do niczego namawiać lub przestrzegać przed czymś, ponieważ się z nim przez 6 lat ani razu nie widziałem i ani razu z nim nie rozmawiałem. Komuniści zabrali nam, łącznie z więzieniem i deportacją ojca prawie całą dekadę życia. A czym się zajmowałem? Zajmowałem się tym, czym wszyscy młodzi działacze opozycji antykomunistycznej wówczas, czyli drukiem i dystrybucją ulotek i innych materiałów, organizacją manifestacji i malowaniem na murach różnych napisów antykomunistycznych. To był nasz chleb powszedni. Później, gdy już byłem starszy, to również pisaniem artykułów pod różnymi pseudonimami, które do dzisiaj gdzieś są w annałach prasy podziemnej. Istniała przecież NSZZ Solidarność. Dlaczego powstała właściwie Solidarność Walcząca? Czy nie wystarczała dotychczasowa formuła?W pierwszych miesiącach po wprowadzeniu stanu wojennego widać było wyraźnie dwa nurty działań. Pierwszy – który był bliżej Komitetu Prymasowskiego Kościoła i na Dolnym Śląsku przewodniczącego Frasyniuka – nazwałbym nurtem przetrwania. Solidarność traktowano tam jako ogromną wartość, ale nikt nie chciał się porywać z motyką na słońce - w przekonaniu, że radykalna zmiana nie jest możliwa. I drugi nurt – skupiony wokół tych ludzi, którzy chcieli się jednak porywać z motyką na słońce, i oni zaczęli działać w Solidarności Walczącej. Nie chciałbym stawiać tych dwóch nurtów w opozycji, ponieważ każdy, kto żył w podziemiu w latach osiemdziesiątych, wie doskonale, że one się przenikały. Ja współpracowałem bardzo blisko z kolegami z RKS. Po wpadkach trzech pierwszych przywódców Solidarności na Dolnym Śląsku, czyli Frasyniuka, Piniora i Bednarza, szefem został Marek Moszyński, który – gdybyście państwo dzisiaj z nim porozmawiali – z pewnością potwierdziłby słowa o naszej bardzo bliskiej współpracy. On także budował organizację w przyjaźni, w dobrej współpracy z Solidarnością Walczącą. Mogę pochwalić moich kolegów, przede wszystkim z Solidarności Walczącej, że był moment w latach osiemdziesiątych, gdzie blisko połowa całego druku podziemnego w Polsce, była realizowana właśnie przez członków Solidarności Walczącej. Czyli niewątpliwie była to jedna z najbardziej aktywnych organizacji podziemia antykomunistycznego. A historia potwierdziła, że komunistów można było pokonać, a nie się z nimi dogadać. Porywanie się z motyką na słońce wcale nie było gestem szaleńców, tylko strategią całkiem racjonalną. Czy dzisiaj, po 40 latach, Solidarność Walcząca ma wreszcie właściwe miejsce w historii? Czy po latach jednak zakłamywania i pomijania odzyskała ona dobre imię?Charakterystyczną cechą budowniczych III RP było ośmieszanie, zapomnienie i zakłamywanie - to dotyczyło niemal wszystkich, którzy nie zgadzali się z obowiązującą doktryną narodowego pojednania z dawnymi oprawcami. Zamiast dekomunizacji i lustracji wymierzonej w komunistów, to Solidarność Walcząca dostała etykietę „oszołomów” i „wariatów”. Przynajmniej „radykałów”.„Radykałów” to jeszcze byłby komplement, natomiast były inne epitety. Rzeczywiście, przez pierwsze 20 lat cały czas robota Urbana, Kiszczaka i Michnika skutkowała zapomnieniem, spychaniem na margines. Nie tylko zresztą Solidarności Walczącej, ale także wielu aktywnych działaczy Solidarności, którzy nie zgadzali się z linią – nazwijmy ją w skrócie – „Kiszczak, człowiek honoru”. Marginalizowano Żołnierzy Wyklętych i ten nurt dawał o sobie znać. Ludzie się coraz bardziej organizowali, zarówno wokół upamiętniania Żołnierzy Wyklętych, jak i odbudowy pamięci o latach osiemdziesiątych. Dzisiaj mogę powiedzieć, że w dużym stopniu, choć jeszcze nie w całości prawda o latach osiemdziesiątych została przywrócona. Z tego powodu bardzo się cieszę. Poruszmy jeszcze temat, który może się wydawać poboczny, ale jest bliski mojemu sercu. Powązki Wojskowe i Łączka. Pana tata spoczywa na Powązkach Wojskowych, wyjątkowej dla Polski nekropolii. Czy Panu nie przeszkadza to, że obok leży Bolesław Bierut czy Wojciech Jaruzelski?Przeszkadza mi to. Ale jeszcze bardziej przeszkadza mi, że kilka metrów od Łączki leży Julia Brystygierowa, czyli „krwawa Luna”. Ta, która w okrutny sposób torturowała naszych największych patriotów. Majestat śmierci też ma swoje prawa i charakterystykę. Trzeba uszanować wszystkich zmarłych, ale ich honorowanie wielkimi grobowcami to jest rodzaj zakłamywania historii, ponieważ ich rola w historii Polski była po prostu negatywna albo - w części przypadków - skrajnie zła, szkodliwa i zbrodnicza . To tym bardziej bolesne, jeśli pomyślimy, jak wiele ofiar tych ludzi do dziś nie ma swojego, nawet skromnego, grobu, bo ciała nie zostały odnalezione. Może przynajmniej, jeśli – jak rozumiem – operacja tzw. dekomunizacji Powązek Wojskowych nie jest do końca możliwa, to może warto np. oznaczyć groby tych najgorszych komunistów, typu Bierut i Jaruzelski i napisać kto to jest? Może tym powinien się zająć Instytut Pamięci Narodowej?To na pewno ciekawy pomysł. Na koniec zapytam o „Historię i teraźniejszość”, czyli podręcznik dla techników i liceów. Opozycja nie zostawia suchej nitki na tym podręczniku, którego autorem jest prof. Wojciech Roszkowski, co już samo przez się powinno gwarantować jakość i rzetelność, a jednak jest wielka awantura. O co chodzi opozycji w krytyce tego podręcznika i tego przedmiotu?Podręcznika nie czytałem, więc trudno mi się odnieść. Natomiast o co chodzi opozycji? O cenzurę w myśl pedagogiki wstydu III RP. I o awanturę. To nie ulega wątpliwości. Cenzura się jednak dawno skończyła. Mamy wolny kraj. A w awanturę nie damy się wciągnąć. Polska potrzebuje stabilności, solidarności i rozwoju. Polecane ofertyMateriały promocyjne partnera Tłumaczenia w kontekście hasła "chcemy zakładać rodziny" z polskiego na angielski od Reverso Context: Czemu z tymi złymi chcemy zakładać rodziny? Opublikowano: 2013-12-05 10:16:52+01:00 · aktualizacja: 2013-12-05 11:13:46+01:00 Dział: Społeczeństwo Społeczeństwo opublikowano: 2013-12-05 10:16:52+01:00 aktualizacja: 2013-12-05 11:13:46+01:00 Co dziesiąty Polak nie chce zakładać rodziny, ponieważ boi się niepewnej sytuacji materialnej - informuje "Rzeczpospolita". Z badań Ipsos MORI, wykonanych na zlecenie grupy ubezpieczeniowej Genworth wynika, że: aż 84 proc. Polaków odsuwa w czasie najważniejsze życiowe decyzje dlatego, że nie ma pieniędzy. Z powodu kłopotów finansowych ludzie odkładają decyzje o ślubie, założeniu rodziny i dzieciach. Wnioski z raportu brzmią zatrważająco, bo jak podaje gazeta: Zdecydowana większość ankietowanych nie spodziewa się szybkiej poprawy swojego losu - aż 40 proc. uważa, że ich sytuacja materialna w ostatnim roku się pogorszyła, a 33 proc. sądzi, że jest równie zła jak przed rokiem. Polacy chcieliby zakładać rodziny i mieć dzieci, eksperci nie zgadzają się z opinią, że malejąca liczba ślubów i mniej rodzących się dzieci to wynik mody na bezdzietność i wygodne życie. Wszystkie dotychczasowe badania pokazują, że dla Polaków wciąż najważniejsza jest rodzina. Ocenia się, że gdyby nie bariery utrudniające dzietność, rocznie w naszym kraju mogłoby przyjść na świat aż o 100 tys. dzieci więcej niż obecnie. AP/"Rz" Publikacja dostępna na stronie: W wieku dwudziestu dwóch lat byłem przekonany, że nie chcę zakładać rodziny i mieć dzieci. Ale kiedy poznałem Sarę w wieku dwudziestu sześciu lat, od razu ostrzegłem ją, że prawdopodobnie nie będziemy mieli dzieci. Nie byłem w stu procentach pewien, bo nie robiłem żadnych testów. Rzecz w tym,
- We mnie się gotuję, gdy słyszę, że nie jestem człowiekiem, tylko jakąś ideologią. Mam ochotę krzyczeć, protestować i wychodzić na ulicę - mówi Anna Adamowicz z poznańskiej grupy Stonewall Badania pokazują, że w Polsce tęczowych rodzin jest od 50 do 100 tysięcy. Najczęściej to są związki dwóch kobiet, w których matka ma dziecko z poprzedniego związku i wychowuje je ze swoją partnerką. Ale są też rodziny z dziećmi wspólnymi - Dzieciaki na początku pytały, kim jestem. Odpowiedz „Mutter Nummer zwei” była i jest totalnie wystarczająca. Lecą dalej do zabaw. W Polsce też do tego dojdziemy, ale za 15-20 lat. Na razie geje, lesbijki, osoby transpłciowe tłumaczą współobywatelom, że są ludźmi… To jest absurdalne - opowiada mama Igora, która mieszka w Niemczech i wychowuje go wspólnie z partnerką Wstęp. Pedał z podstawówki W podstawówce to była standardowa obelga. Pamiętam taką rymowankę - pedał, pedał, w burdelu dupę sprzedał. Mówiło się też, że ktoś daje d*** za łyżkę zupy - ale to o każdym. Jak o dziewczynie to wiadomo, szmata. No a jak o chłopaku - pedał. Ewentualnie ciota. Pedałem był ktoś, kogo się nie lubiło, ktoś kto nam zalazł za skórę i ktoś kto wyglądał inaczej, ale czasem rzucało się tym pedałem ot tak. Kiedyś koleżanka, jak stałem pod tablicą na matmie powiedziała do mnie: no nie tak ten wzór leciał, pedałku. Pedałem byłem, gdy nosiłem długie włosy, koraliki, pacyfki i dzwony. Jak zacząłem nosić agrafki i naszywki z punkowymi zespołami to już byłem lewakiem. Szukałem nawet w słowniku, kim jest lewak, bo nie byłem pewien, co odpowiadać, gdy skini pytali mnie na ulicy - jesteś lewakiem? O tym, że pedałem jest kolega z klasy rozpowiedziałem po tym, jak on rozpowiedział, że moja mama pozuje do zdjęć pornograficznych. Przeglądał z chłopakami świerszczyka i rzucił - o, ta laska wygląda jak matka Bartka. Wkurzyłem się i zacząłem gadać, że on jest pedałem, bo słucha Queen i chce być jak Freddie Mercury. Nie wiedzieliśmy, kim jest pedał. To znaczy wiedzieliśmy, ale nie znaliśmy żadnego pedała. Gadało się tak po prostu, ale nikt nam też nie tłumaczył, że wśród nas może być jakiś pedał i że możemy mu robić krzywdę takim gadaniem. Zresztą, jak inny kolega zadarł do góry spódniczkę koleżance na środku klasy tak, że było widać jej majtki - to też nikt nam nie tłumaczył, że zadzieranie spódniczek, żeby zobaczyć majtki, albo bluzek żeby zobaczyć piersi, to molestowanie. Do dziś pamiętam i tę spódniczkę, i to jak bardzo czerwona na twarzy zrobiła się ta koleżanka. Polska bez LGBT jest najpiękniejsza Ideologia LGBT składa się z kilku rzeczy. Nauki masturbacji w przedszkolu, pod przykrywką wychowywania seksualnego i adopcji dzieci przez pedałów, którzy będą je molestować i wychowywać na kolejnych pedałów. Lesbijki z kolei wychowają zniewieściałe cioty. Wypada czasem też pokazać się z odsłoniętymi genitaliami na ulicy, jak to się robi w Nowym Jorku. Jeden poseł był, widział i wie. A przecież może być piękniej, bez tej zarazy. Tak jak uczy natura. Joachim Brudziński, szef sztabu wyborczego Andrzeja Dudy pewnego dnia podzielił się na Twitterze spostreżeniem, że "Polska bez LGBT jest najpiękniejsza". By zilustrować to piękno, wrzucił zdjęcie kapliczki, w której gniazdo uwiły sobie ptaki. W domyśle mąż i żona. - Skończmy słuchać tych idiotyzmów o jakichś prawach człowieka czy jakiejś równości - to już poseł PiS Przemysław Czarnek, który najpierw wygłosił tyradę na antenie TVP, a potem tłumaczył, że jego słowa wyrwano z kontekstu. No ale najwięcej szumu narobił poseł Jacek Żalek, gdy rzucił w programie Katarzyny Kolendy-Zaleskiej myśl o ludziach i ideologii i z programu wyleciał. Tę myśl podchwycił Duda, który Żalka bronił. - Próbuje się nam, proszę państwa, wmówić, że to ludzie. A to jest po prostu ideologia - powiedział w Brzegu na spotkaniu z potencjalnymi wyborcami. A skoro to nie ludzie, a ideologia, to można, w wręcz trzeba z nią walczyć. A ludzi nikt nie atakuje i nikt nie obraża. Co kandydaci na prezydenta oferują osobom LGBT [INFOGRAFIKA] Czyżby? Umawiam się na telefon z Anną Adamowicz z poznańskiej Grupy Stonewall. Anna jest jedyną osobą w gronie moich rozmówców, która decyduje się wystąpić pod pełnym imieniem i nazwiskiem. Jest aktywistką i nie zamierza ukrywać tego, kim jest. - We mnie się gotuję, gdy słyszę, że nie jestem człowiekiem, tylko jakąś ideologią. Mam ochotę krzyczeć, protestować i wychodzić na ulicę. Zresztą wczoraj w Poznaniu organizowaliśmy protest przeciw homofobii - mówi. Rozmawialiśmy w zeszłą środę, nastroje po ostatnich wystąpieniach polityków jeszcze gorące. W tym tygodniu PiS stonował wypowiedzi. Nie sprawdziły się plotki o zgłoszeniu poprawki do konstytucji, która zakazałaby małżeństw jednopłciowych, a podczas niedzielnej konwencji wyborczej na krakowskim Rynku Duda o LGBT nie mówił nic, mimo że połowa ludzi, która przyszła na spotkanie, zabrała ze sobą tęczowe flagi. - Cyniczna polityczna gra - tak Anna ocenia ogrywanie tematu LGBT i zgadza się ze mną, że po wyborach temat przycichnie. - Znów trzeba będzie lat edukacji, żeby ludzie przestali chcieć nas pozamykać w domach i udawać, że nas nie ma, bo do tego sprowadza się hasło - żeby się z "tym" nie obnosić. Jesteś przeciwko adopcji przez pary homoseksualne? Tak, jesteś homofobem - Ja sobie z tym wszystkim radzę, ale gorzej jest z dziećmi, którym musimy wszystko tłumaczyć i przygotowywać je na przejawy homofobii, oraz zetknięcie z nietolerancją. A przecież dzieci słyszą, co mówi jeden poseł, czy drugi - a teraz i prezydent mówi, że nie jesteśmy ludzi - opowiada i wyjaśnia. - Nasze dzieci czują się częścią społeczności LGBT+ i pytają nas - mamo, to ja nie jestem człowiekiem? Nasze dzieci Bo Anna ma córkę, którą wychowuje ze swoją żoną. Mimo, że politycy drżą na samą myśl o podjęciu tematu legalizacji małżeństw jednopłciowych oraz adopcji dzieci przez takie rodziny - to takie rodziny w Polsce istnieją. - Badania pokazują, że w Polsce tęczowych rodzin jest od 50 do 100 tysięcy. Najczęściej to są związki dwóch kobiet, w których matka ma dziecko z poprzedniego związku i wychowuje je ze swoją partnerką. Ale są też rodziny z dziećmi wspólnymi - gdy kobiety w związku decydują się na zapłodnienie od dawcy i wtedy jedna z nich nosi ciążę, lub rzadziej obie jednocześnie - tłumaczy mi psycholog, seksuolog i członek Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego oraz rady naukowej Ośrodka Badań Społecznych nad Seksualnością przy Uniwersytecie Warszawskim Dominik Haak. - Szacuje się, że w Polsce około 9 proc. par jednopłciowych wychowuje dzieci: tak zadeklarowało 12 proc. kobiet i 5 proc. mężczyzn - Haak doprecyzowuje. Czyli prawo po prostu nie nadąża za rzeczywistością. A może adopcja nie jest nikomu wcale potrzebna? - Nam zależy na adopcji, wiesz dlaczego? - pyta mnie Anna i za chwilę sama odpowiada: - Między innymi żeby uporządkować sytuację prawną dzieci, które już wychowujemy. - Moja żona nie może iść z córką na szczepienie, nie może iść do lekarza, nie ma żadnego prawa, by decydować o sposobie jej życia. Jeśli - odpukać coś by nam się stało, np. w wypadku samochodowym mi i córce, to moja żona nie ma praw do czegokolwiek, ani do decydowania o mnie, ani o dziecku. Kampania przeciwko LGBT może skończyć się tragediami Anna poślubiła swoją żonę w Kopenhadze. W wielu krajach Europy są rodziną - w Polsce nie. Po przekroczeniu granicy z Niemcami stajemy się małżeństwem - wracając jesteśmy dla siebie obcymi ludźmi - mówi. - Ja nie wiem, co mam wpisywać w dokumentach - mężatka, samotnie wychowująca dziecko? Takich problemów nie ma już Anna, która mieszka ze swoją partnerką, Olgą, od 2015 roku w Niemczech. Ślubu nie brały. Olga kiedyś miała męża, od 20 lat wolna, od 15 lat w związku z Anną; twierdzi, że związek to miłość, nie papiery. W życiu kieruje się intuicją. - Działa jak membrana, jeszcze przed wyborami w 2015 r., kiedy Duda został prezydentem, oświadczyła: Chcę wyjechać z Polski, robi się duszno i wygrała konkurs na stanowisko profesorskie na politechnice w Niemczech. Spakowały się i wyjechały zabierając ze sobą Igora, biologicznego syna Olgi. Anna jest matką społeczną. - Nie wyobrażam sobie, by moglibyśmy wrócić teraz do Polski - mówi i opowiada, ile ją kosztowało, by uchronić Igora przed przemocą. Dosłownie. - Zrezygnowałam z pracy w sektorze publicznym, założyłam firmę, by mieć wolne, kiedy jest potrzebne - L4 na dzieci nie obowiązuje matek społecznych- i zarabiać dobre pieniądze, które pozwoliłyby wysłać syna do prywatnego przedszkola. Celowo przyprowadziłam do tego przedszkola pięciu innych młodych klientów, co dawało placówce przychód ok zł rocznie. Wiem, brzmi to słabo, ale kupiłam to bezpieczeństwo. Igor żył więc w bańce: elitarne świeckie przedszkole, krąg postępowych ludzi. Niestety spotkanie właścicielki przedszkola z mężem w koszulce z hasłem „Red is Bed” zmusiło do gorzkich refleksji. - W tej samej placówce jedną z dziewczynek o ciemniejszej karnacji dzieci przezywały, że jest kupą. Nie było ostrej reakcji ze strony instytucji klarującej wprost: nie ma zgody na rasizm. Działo się to już po naszej decyzji o wyjeździe. Tylko utwierdziło mnie, że Polska ma dużo do odrobienia w kwestii mniejszości. Może i Igor w końcu, by usłyszał, że jego matki są dewiantkami? Pytam, czy Igor przeżył szok kulturowy w związku z wyjazdem. - Po 2 latach w Niemczech Igor przyszedł do mnie i spytał, czym ja różniłam się od innych dzieci, kiedy sama byłam dzieckiem. Odpowiedziałam mu i zapytałam o to samo. I usłyszałam: słucham innej muzyki niż inni (Jack White, Inxs, Prince, Sepultura) i jeżdżę na desce i chyba tyle. Cisza. Więc pytam dalej, bo moje polskie paranoje biorą górę: - Synu, jest jeszcze coś? – Wiem, jest! Mówimy w domu po polsku. - Nie powiedział, że ma dwie mamy? - No właśnie nie. Też mnie to zaskoczyło. Dla niego to jest normą, dzięki otoczeniu, nauczycielkom, edukacji, rodzicom, którzy wychowują swoje dzieci również w domach. Dzieciaki na początku pytały, kim jestem. Odpowiedz „Muther Nummer zwei” była i jest totalnie wystarczająca. Lecą dalej do zabaw. - Myślisz, że do tego kiedyś dojdziemy w Polsce? - Tak, za 15-20 lat. Na razie geje, lesbijki, osoby transpłciowe tłumaczą współobywatelom, że są ludźmi… To jest absurdalne. Wchodzą w w przemocowy dyskurs narzucony przez faszystów – udowadniania, że koło jest okrągłe. Ten czas i energię w normalnym kraju mogliby inwestować w tworzenie ważnych rzeczy, czy po prostu w siebie i swój rozwój - puentuje. Ona woli być skryta Córka Anny do szkoły chodzi w Polsce i choć wychowawczyni jest otwarta - ona woli być skryta. - Wychowawczyni wie o nas, bo sama córka mnie o to prosiła, by czuć się komfortowo, np. gdy dzieci są proszone o opowiadanie o swoich rodzinach. - I jak zareagowała? - Fantastycznie. Pierwsze co, to zapytała z uśmiechem na twarzy, gdzie brałyśmy ślub. Szłam przygotowana na ostrą dyskusję o równości małżeńskiej, a spotkałam się z pełną akceptacją. Mimo to wśród równieśników córka nie czuje się pewnie. O tym, że jest wychowywana przez dwie kobiety mówi tylko bliskim znajomym, do których ma zaufanie. - Zjedliby ją. Słyszy przecież, jak chłopaki się wyzywają od pedałów. Ona akurat reaguje, ale to nie jest to popularne zachowanie - mówi Anna i dodaje to, czego mi w podstawówce nie tłumaczono. - Są przecież też dzieci, które są innej orientacji i właśnie dziś dorastają w takiej atmosferze. Mamy coś takiego, jak syndrom stresu mniejszościowego. - Na czym to polega? - My jesteśmy zawsze czujni, czy wokół nas jest bezpieczna przestrzeń, by zachowywać się swobodnie, iśc ze sobą za rękę, czy dac sobie buziaka. Nigdzie i nigdy nie czujemy się w pełni bezpieczni. Oni mają jeden temat Anna jest aktywistką i nie ukrywa tego, kim jest. Jest wyoutowana. Małgorzata z kolei - twarda babka i w dodatku prawniczka - tę część swojego życia zachowuje dla siebie. - To heteroseksualiści uwielbiają o tym gadać. Mają jeden temat, kto z kim i jak. Byle jak najwięcej o drugim człowieku wiedzieć. Czasem słyszę takie rozmowy przy grillu, no trochę to niesmaczne, ale wiesz, jak jestem w gościach to nie będę pyskować. - A my się nie wyłaniamy, bo to nam nie jest potrzebne. - Nigdy nie chodziłaś np. na parady? - Jak byłam aplikantem adwokackim, to nie chodziłam. - No tak. Musiałaś mieć nieposzlakowaną opinię. - Tylko dlaczego ja się mam ograniczać? A taka parada to przede wszystkim fajna zabawa. Koncerty, świetni ludzie. Raz byłam - w Pradze. Super było. - Paradowali nago? - No coś ty! - śmieje się. - Na paradzie nikt kryje swojej seksualności, ale seksualność po prostu jest różnorodna. U każdego, u heteroseksualistów też. Są tacy, co robią to po misjonarsku, są tacy, którzy swingują, są też tacy, którzy okładają się pejczem. To jak mi się nie podoba okładanie pejczem, to mam tego innym zabraniać? Wiem, że Małgorzata wychowywała dziecko ze swoją partnerką. Chłopak nawet dostał po niej imię - Michał, bo ona jest Michałowska. Dziś nie są razem, życie ułożyło im się inaczej. Dla Michała Małgorzata jest chrzestną. Chłopak nie wie, że kiedyś miał dwie mamy. - Rodzina mojej byłej jest bardzo wierząca, więc sam rozumiesz - tłumaczy. Dla Małgorzaty ukrywanie się to nic nowego. - Jak wracam do rodzinnego miasta to wiesz, udaję paniusię. W mieście nikt nie wie, ojciec jest wysoko postawiony, nie chcę by gadali. W Warszawie mieszkam w dobrej okolicy, więc mogę chodzić z dziewczyną za rękę, no ale jak pojadę na taki Targówek, to mogę mieć kłopoty. Małgorzata ukrywa się nie tylko z powodów bezpieczeństwa. - Ja o tym nie opowiadam, bo nie chcę, żeby ktoś interesował się tym, co robię w łóżku. A wiadomo, że dwóch facetów to nie, ale jak dziewczyna jest z dziewczyną, no to już fajnie, nie? - A ty chciałabyś mieć dziecko? - pytam. - Ja nie chcę rodzić dziecka, mi to do szczęścia nie jest potrzebne i w moim towarzystwie nikt nie chce mieć dzieci. Owszem, mam jednego znajomego, który ma dziecko - ale on ma już około 50 lat, a kiedyś to nie było rozmowy o gejach, czy lesbijkach. Jak ktoś już tak czuł, to się najczęściej wypierał. Znajomy rozwiódł się z żoną jakieś 10 lat temu, są przyjaciółmi, mają dziecko. Zresztą jego córka jest już pełnoletnia i dla niej to nie jest nic dziwnego. - Więc wiesz, jak my słyszymy w mediach, że o niczym innym nie marzymy - tylko o adopcji dzieci, to się śmiejemy, tylko że to jest śmiech przez łzy - dodaje. - Czemu przez łzy? - Przecież bycia gejem, czy lesbijką się nie nabywa, ani nie wybiera. Z tym się człowiek rodzi. Ja od zawsze czułam, że jestem lesbijką. A ci co tyle mówią o gejach i lesbijkach, to nie mają o niczym pojęcia. Homoseksualiści są źli i koniec. - No i nie podoba mi się, że ktoś mówi, o mnie że nie jestem człowiekiem, a przecież wcale mnie nie zna. Mnie, jakby nie było, ludzie lubią. Mam dużo znajomych i oni mi nie mówią, że nie jestem człowiekiem - dodaje i wyjaśnia jaki jest jej stosunek do równości małżeńskiej oraz adopcji. - Chcemy mieć prawo do związku i chcemy mieć prawo do dzieci - ale to nie znaczy, że jak tylko je dostaniemy, to ruszymy do domów dziecka i zabierzemy wszystkie dzieci. Ja chcę mieć prawo do posiadania dziecka, mimo że go nie chcę mieć, chcę móc wziąć ślub, mimo że nie chcę się żenić. Ja sobie poradzę, chcę żyć z dziewczyną, to żyję, będę chciała jej dać spadek, to dam, a jak będziemy chciały mieć dziecko, to pójdziemy do kliniki in-vitro. Ale to nie powinno tak wyglądać, to po prostu powinno być zagwarantowane dla każdego. Czy ja jestem gorsza od innych ludzi? Dwóch tatusiów Mój znajomy, który jest gejem, nie chce mieć dziecka, bo się boi, że jako ojciec się nie sprawdzi. To normalna obawa wielu facetów, również moja, ale to nie dlatego mniej gejów decyduje się na dziecko. Gejom jest po prostu znacznie trudniej, jeśli nie mają dziecka ze związku heteroseksualnego. Rozmawiam o tym z Anną z Grupy Stonewall. - Adopcji nie ma, surogacja nie wchodzi w grę, więc mężczyźni muszą znaleźć parę, która chciałaby tworzyć z nimi współrodzicielstwo. I takie modele też istnieją, są pary lesbijek, które wychowują naprzemiennie dzieci z parą gejów. Ale prawo tu nie sprzyja. - A jest taka potrzeba? - Znam co najmniej cztery pary męsko-męskie, które mówią jasno - jeśli byłaby taka możliwość, to chcielibyśmy móc wychowywać dziecko. O tym, czy wychowają dziecko na homoseksualistę i czy będą je molestować - bo tak mówią ci, którzy nie zgadzają się na związki jednopłciowe i adopcję - pytam psychologa Dominika Haaka. - Wychowanie nie ma żadnego wpływu na orientację - podkreśla specjalista. - A czy wychowanie przez rodzinę jednopłciową ma jakikolwiek negatywny wpływ na dziecko? - dopytuję. - Nie ma żadnych badań naukowych, które by wskazywały, że dzieci w rodzinach tęczowych rozwijają się gorzej niż w rodzinach heteroseksualnych. A rodziny tęczowe są badane w sposób podłużny już od wielu lat. Dzieci wychowujące się z rodzicami tej samej płci rozwijają się prawidłowo, nie mają żadnych deficytów, czy trudności innych od dzieci z rodzin, gdzie wychowaniem zajmuje się para różnej płci. - Jedynym warunkiem dla prawidłowego rozwoju dziecka jest to - aby było kochane i akceptowane - kontynuuje specjalista. - Płeć ani orientacja rodziców nie mają znaczenia. Dla dziecka lepiej jest nawet, jak rodzice się rozwiodą, niż mieliby się bezustannie kłócić - co pokazuje, że homofobiczne stwierdzenie ,,chłopak i dziewczyna normalna rodzina'', nie ma nic wspólnego z prawdą. - Idźmy dalej. Dziecko nie potrzebuje figury ojca i figury matki? - drążę. - To tylko stereotypy - że tata nauczy majsterkowania, a mama prasowania. Ale te stereotypy się zmieniają, żyjemy w czasach, w których role płciowe są bardzo płynne to po pierwsze, a po drugie: przecież zawsze jest jakaś dalsza rodzina, jest dziadek, jest babcia, są wujkowie. Także jeżeli dwie mamy z jakiegoś powodu nie nauczą jeździć rowerem, to zawsze może zrobić to dziadek - stwierdza, a jeśli chodzi o molestowanie, Haak nie ma wątpliwości: - To bzdura. - Po ulicach polskich miast jeżdżą samochody nadające pseudonaukowe komunikaty mówiące o tym, że większość gejów i lesbijek molestuje swoje dzieci. Oczywiście nie jest to prawda. Pedofilia nie ma płci, a jeśli już mielibyśmy być precyzyjni, to ofiarami pedofilii w większości padają dziewczynki, a molestującym jest ktoś z rodziny - zaznacza. Tęczowe rodziny to nie tylko tęczowi rodzice Rozmawiam z Marcinem, który został adoptowany kilka lat temu przez rodziców swojej przyjaciółki. Ma teraz ojca i matkę, a wcześniej był wychowywany przez swoją babcię. Ze swoją biologiczną matką są dla siebie jak obcy ludzie. Poza tym ona nie akceptuje tego, że Marcin jest chłopakiem. - Jestem na początku tranzycji, rozpocząłem terapię hormonalną - wyjaśnia mi Marcin i dodaje, że szlag go trafia, że taka terapia w Polsce kosztuje kilka tysięcy złotych, gdy na Zachodzie jest refundowana. A przecież to nie jest jego wymysł, po prostu przechodzi korektę płci. Takich ludzi, jak Marcin doskonale zna Haak, który opowiada mi o trudnościach z rodzicielstwem wśród osób transpłciowych. - Pamiętajmy, że osoby o mniejszościowej orientacji, albo osoby transpłciowe, czy niebinarne nie są bezpłodne, czy pozbawione potrzeby posiadania dzieci. Gdy rozmawiam z pacjentami i pacjentkami przed tranzycją medyczną, to radzę, by zdecydowano się na zamrożenie komórek jajowych i w ten sposób zabezpieczenie możliwości biologicznego posiadania dzieci, przed operacjami na gonadach i genitaliach, które prowadzą do utraty płodności. Wiele osób przyznaje, że rozważa takie rozwiązanie i chce posiadać dzieci. - Pamiętam pacjenta, trans mężczyznę, który urodził dziecko. Miał bardzo silne objawy dysforii płciowej - czyli niezgodności ciała z tożsamością płciową. Było mu niezwykle trudno, także i w trakcie ciąży - oraz już po. Miał trzyletniego syna i dylemat: Postawić na siebie i uzgodnić w sądzie swoje dane, czy zadbać o dziecko? Bał się, że dziecko zostanie mu odebrane - gdy sąsiedzi np. doniosą do opieki społecznej, że ,,mama tego chłopca ma brodę i niski głos''. Przecież w Polsce w akcie urodzenia można posiadać jedynie rodziców przeciwnej płci, jego korekta płci sprawiłaby więc, że dziecko znalazłoby się w trudnej sytuacji. - Przypomina mi się też sytuacja sprzed roku w Warszawie, gdy kobieta mająca dziecko ujawniła się, że jest trans i przedszkole nasłało na nią opiekę społeczną, bo rzekomo to dziecko krzywdzi - dodaje Haak. Marcin już wie, że będzie trudno. - W szkole mi mówili, że przecież chłopakiem nie jestem i nigdy nie będę. Zdarzały się przejawy agresji na ulicy, zwłaszcza po marszach równości. Wtedy to każdy jest podejrzany. Moją koleżankę napadli na ulicy i chcieli jej wyrwać tęczową torbę, a ona nawet nie jest LGBT+, po prostu nosi taką torbę, bo jest modna - opowiada. Pytam go wprost: Uważasz, że ludzie LGBT+ powinni mieć prawo do adopcji dzieci? - Nie. Teraz to jest niemożliwe. W Polsce takie dziecko miałoby przechlapane. Ja sam nie wiem, czy nie zdecyduję się wyjechać z kraju, może do Włoch, bo tam Polaków w miarę lubią. O planach wyjazdów często w swoim gabinecie słyszy psycholog Dominik Haak. - Moi pacjenci mówią, że mają dość uprzedzeń i nagonki na społeczność LGBT+. Zwłaszcza po tym, co ostatnio słyszeli od polityków czują się niemile widziani we własnym kraju. To są ludzkie dramaty. Wielu z nich rozważa wyjazd. Najbliżej mają do Niemiec, gdzie tam są już szanowani prawnie, jak i mogą legalnie zakładać rodziny. Niemcy niedawno zakazały także pseudoterapii ,,zmieniających orientację''. Kiedyś Wracam do rozmowy z Marcinem, który dopiero za kilka lat będzie mógł starać się o wpisanie w dowodu swojej właściwej płci. - Chciałbyś być kiedyś ojcem? - No pewnie, że tak.
TqQE9.
  • 6lekqm8ws2.pages.dev/40
  • 6lekqm8ws2.pages.dev/28
  • 6lekqm8ws2.pages.dev/11
  • 6lekqm8ws2.pages.dev/69
  • 6lekqm8ws2.pages.dev/42
  • 6lekqm8ws2.pages.dev/97
  • 6lekqm8ws2.pages.dev/32
  • 6lekqm8ws2.pages.dev/16
  • nie chcę zakładać rodziny